poniedziałek, 19 listopada 2012

Front wschodni

Były plany by pojechać do USA - nawet wizę wyrobiono, były plany by pojechać do Niemiec i dokończyć dzieła zniszczenia zapoczęte w lutym - nawet Serbia się gdzieś tam przewijała. No i co wyszło? Lecę do Moskwy - stolicy największego państwa świata. Lot zapocząłem z nowego kiosku we Wrocławiu planowo o godzinie 6:20 lotem do Kopenhagi. W towarzystwie podstarzałych biznesmenów czyli tzw. kadry poleciałem liniami SAS. Linie SAS zaczynają zrzynać z Ryanaira i Wizzaira i za wszystkie posiłki na pokładzie samolotu sobie każe płacić. Nie wiem ile ale na pewno w euro i drogo. Godzinę po starcie wylądowaliśmy na lotnisku Kastrup w Kopenhadze i ponieważ miałem 3 godziny do następnego lotu to ulotniłem się z lotniska celem zapoznania się z najbliższą okolicą. A tam skandynawia czyli trzyosie i... solarisy i citaro. Jednym słowem zachodnioeuropejska nuuda z domieszką skandynawii. Jak to bywa w takich krajach wszystko jest nienagannie utrzymane, chodniki równe a trawniki przystrzyżone a życie na Kostropie toczy się powoli w rytm przełączających się świateł na skrzyżowaniu. Sielska dzielnica gdyby nie wszędobylski hałas lądujących i startujących samolotów. Po wykonaniu kółeczka i poczynienia paru fotografii wróciłem na lotnisko by ponownie przejść odprawę i oczekiwać na lot do Moskwy.
Przy oczekiwaniu na lot do Moskwy już od razu widać, że gęby z rysów znajome bo o ile Duńczycy wyglądali jak wyjęci z Gangu Olsena to pasażerowie lotu do Moskwy jak swoi ludzie. No i na tą drugą płeć też można było niepomarnować wzroku. W samolocie okazało się, że to byli Polacy - jacyś sportowcy czy coś. Pożytku z tego żadnego bo mruki z nich były i równie dobrze mógłbym sobie z Chińczykami pogadać. Planowo wylądowaliśmy w Moskwie na pięknym lotnisku, to znaczy takim jak wszędzie czyli szkło, stal, glazura i terakota. Na tym pięknym lotnisku musieliśmy przejść odprawę celno-paszportową. I wygląda to tak. Jest z dwanaście okienek razem, tylko nad ośmioma wisi napis: "Dla obywateli Rosji", nad kolejnymi dwoma "Dla obywateli Białorusi", nad jeszcze jednym "Business Klass" i zostaje jedno przed którym ustawia się kolejka pięć razy dłuższa niż do innych. No nic trzeba stać. Stoję i stoję - tak chwilę postałem i dostałem olśnienia: "Przecież to jest słowiański kraj i to w tej najweselszej postaci" i sru do okienka "biznesklasy". Pan spojrzał, podbił i dał papierek. I już byłem po drugiej stronie... a ci z zachodniej europy i tak tego nie zrozumieją.
Automat do biletów na AeroExpress

Po przejściu kontroli paszportowej musiałem odebrać jeszcze bagaż i kontrolę celną ale to poszło gładko. Później jeszcze wybierka pieniędzy z bankomatu i długa droga na areoexpress, który łączy lotnisko Szeremietiewo z dworcem Białoruskim. Na Szeremietiewie jest tak, że do autobusu masz z 20 - 30 metrów - przystanek jest zlokalizowany przed terminalem ale do areoexpresu to musisz przedreptać z pół kilometra, pojechać windą, pokonać sto zakrętów i przejść przez galerię handlową. No ale w skali kraju nie jest to dużo przecież. W międzyczasie można sobie kupić bilet w automacie - wyglądającym zachodnio ale funkcjonalność taka tutejsza. Integracja taryfowa to ciągle pieśń przyszłości.
O godzinie 17:00 wsiadłem to tego nowego Aeroexpresu i po 35 minutach wysiadłem na dworcu Białoruskim. A tam zaczęła się przygoda.
Początkowo miałem pojechać tramwajem ale wyszło tak, że wpadłem do stacji metra, kupiłem bilet i po minutowej jeździe schodami w dół byłem na peronie. A tam? A tam tyle narodu, że klękajcie! Mimo to zająłem miejsce w wagonie serii 081 i po pierdolnięciu drzwiami i nastawnikiem pędziliśmy do następnej stacji metra. Z metra udało się też wyjść (bez ruchomych schodów) i zameldować o 18:30 w hotelu. Po zrzuceniu bagaży udałem się na rekonesans... wyszło kółeczko liniami 14, 24 i 41. W międzyczasie kupiłem sobie miesięczny na transport naziemny. I to był błąd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz