poniedziałek, 11 czerwca 2012

دولة الكويت‎

No dzisiaj jest okazja by napisać dalszą cześć bloga. Udało mi się rozdziewiczyć to znaczy się przejechać autobusem w całkiem innej części świata a mianowicie w Kuwejcie.
Dojazd do Kuwejtu z naszego wesołego kraju nie jest trudny. Wystarczy naodkładać jakieś 4kPLN na przelot i polecieć najpierw do Frankfurtu a później już do Kuwejtu. Całość zajmuje mniej więcej tyle co przejazd do kultowego dla miłośników kolei Zwierzyńca czy Zagórza ale cena jest inna no i otoczenie po wylądowaniu jakby mniej znajome.
Poza tym, że do Kuwejtu trzeba dolecieć lub dojechać to aby się dostać do wnętrza tego kraju potrzebna jest wiza. Ten poważny dokument można otrzymać na lotnisku za jedyne 3 kuwejckie dinary, które w odróżnieniu od znanych i lubianych dinarów z Serbii kosztują jedyne 12PLN za sztukę. Te 3 KWD trzeba wrzucić do automatu analogicznego do zachodnioeuropejskich automatów z prezerwatywami i po chwili wypada znaczek i z kolei z tym znaczkiem trzeba się udać do pana urzędnika numer jeden który nam wyda taki numerek, który z kolei jest analogiczny do numerków wydawanych u nas w urzędach czy na fińskiej stacji kolejowej.
Po otrzymaniu numerka wypełniamy kwit i czekamy na swoją kolej ale uważnie bo numerki przelatują jak kadry w pokręconym teledysku i jak w ciągu 10 sekund nie dobiegniesz to numerek przelatuje. W moim przypadku w ogóle to system zawiódł i pomimo wyświetlenia mojego 0008 i okienka 3 - okienko było zajęte jakimś innym nieszczęśnikiem.
Nieszczęśnik został załatwiony i nastała moja kolej. Pan spojrzał fachowym okiem i pyta się skąd jestem. "Polska, Poland" rzekłem - "Holland?" - usłyszałem, standard. Po ustaleniu tej jakże ważnej okoliczności pan położył mój paszport na biurko i rozpoczął dyskusję ze swoim kolegą. Wiadomo, poważna decyzja jaką niewątpliwie jest wjazd do Kuwejtu musi nabrać odpowiedniej mocy. Po paru minutach rozmowy paszport powędrował do nasŧępnego funkcjonariusza, gdzie ponownie nabierał mocy urzędowej. Po chwili pan numer dwa zapytał: "Imię" - rzekłem, "Nazwisko" - rzekłem: Szmczszn... "what?" - czyli również standard. Po tej miłej wymianie zdań dostałem wielkiego kwita z wszelkimi danymi i z poleceniem trzymania go aż do wyjazdu oraz udałem się przez bramki po odbiór bagażu, gdzie ponownie zostałem skontrolowany przez miłą panią w mundurku. Arabowie to mistrzowie ukrytego bezrobocia ale o tym w następnych odcinkach.
Po wyjściu z lotniska czekała na mnie niespodzianka - a mianowicie pan z hotelu, który zawołał innego pana, który odwiózł mnie z lotniska do hotelu autkiem klasy - delikatnie mówiąc wyższej. I tak sie zakończył dzień...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz