czwartek, 22 listopada 2012

Metro w Moskwie

Metro jest jedynym sensownym transportem zbiorowym w mieście. Na powierzchni nigdy nie wiesz kiedy dopadnie ciebie korek i utkniesz. A metrem to możesz przejechać na drugi koniec miasta i nawet tego nie poczuć. Nic dziwnego, że ten środek cieszy się ogroomnym zainteresowaniem co widać i czuć. Jak to się mówi, że jest taki tłok, że gdyby nie pani Mariolka to nie było by palca gdzie wsadzić. Tutaj można zamienić Mariolkę na Swietłanę czy inną Galinę. Poza tym hasło jest aktualne, aż za bardzo. Dlatego najważniejsze jest aby dobrze stanąć - czyli tak aby nie zostać stratowanym lub zdążyć wysiąść tam gdzie się chce. Bo jak wiadomo nie ma zmiłuj się - tu jest Rosja.
Polityczny schemat linii metra:
I zdjęcie najbardziej reprezentacyjnej stacji:
Resztę sobie znajdziecie w wikipedii.

środa, 21 listopada 2012

Informacja przystankowa

Wszyscy wiemy jak ważna jest informacja przystankowa. Ale niestety pełna informacja przystankowa oznacza koszty. Bo i tabliczki trzeba zmieniać, rozkłady aktualizować w związku z tym w krajach na wschód od Bugu przyjęto zgniły kompromis. Za informację najczęściej robi tabliczka powieszona gdzieś wysoko nad głowami gdzie są zapisane numery linii i interwał w jakich jeżdżą. W Moskwie dodano do niego bonus w postaci informacji o kierunku w jaki linia jedzie. W ramach przyzwoitości dla linii jeżdżących rzadziej niż co 30 minut wypisane są dokładne godziny odjazdów. Ale z punktualnością jest różnie więc co z tego, że rozkład jest jak fizycznie go nie ma.
Zdarzają się jednak wyjątki. W centrum miasta np. na trasie linii B zainstalowano prawie pełną informację pasażerską, można znaleźć tam linie, przebieg trasy a nawet mapę! Niestety nie ma na tym czymś rozkładów... widocznie zbędne.
Przystanek w wersji LUX
Przystanek w wersji standard

Jednak na plus zaskoczymy się wewnątrz pojazdów. Wszystkie mają schemat linii... ale tylko zajezdni, która daną trasę obsługuje. Do tego działa zapowiadanie przystanków. Mało! Gadaczki działają cały czas i można się dowiedzieć:
- że trzeba uważać na pożar i przed wyjściem z mieszkania należy sprawdzić czy się wszystko wyłączyło.
- że kara za jazdę bez biletu to 1000 rubli,
- że zajezdnia poszukuje motorniczych, kierowców lub mechaników do pracy
- że wysiadając z tramwaju trzeba uważać i wziąć dziecko za ręce
- że przechodzić należy z przodu tramwaju a z tyłu autobusu( - ktoś wie co autor miał na myśli)
- że przez jezdnię to na przejście dla pieszyć i na zielonym świetle
Człowiek się czuje doinformowany maksymalnie. Jak ktoś nie lubi autobusów i tramwajów to gadaczka dopadnie go w metrze. Nie ma obawy.

Informacja o zmianach w kursowaniu.

Rzecz niebywała, rozkład jazdy!

wtorek, 20 listopada 2012

Czas stop


Niewątpliwie terazz trzeba rozwinąć temat taryfy. Kupując bilet tygodniowy czy miesięczny w Norymberdze możesz jeździć wszystkim. Kupując bilet miesięczny w Moskwie musisz zważyć na to co kupujesz. Jest bilet na metro kosztujący 1720 rubli lub bilet na autobus, tramwaj, trolejbus kosztujący 860 rubli. Kupiłem ten drugi i to był błąd bo transport naziemny pełni tutaj rolę ozdobną. Nie pojeździsz sobie nim za szybko ani nie porobisz mu zdjęć. Wszystko to za sprawą potężnych korków które paraliżują to miasto 24h na dobę. Tu nie wiesz, czy do nastęþnej przecznicy dojedziesz w minutę czy za godzinę. W korku w imię komsomolskiej równości stoi wszystko, tramwaje, autobusy i trajty. Bo cóż znaczą przepisy dla tutejszych kierowców - ogólne niezobowiązujące wytyczne. Czasem tak trzeba by ktoś mógł przejechać to trzeba innym zabrać. Tutaj nie zrobiono tego w porę i to się mści. Okrutnie.
Trzeba się udać na miejsce zgrupowania czyli do pracy. Jako, że kupiłem bilet na transport naziemny to wybrałem kombinację nogi plus tramwaj. Nie doceniłem jednak skali zakupionej mapy bo w ogóle na niej skali nie było i przejście jakichś dwóch skrzyżowań zajęło mi jakieś 20 minut. W normalnej sytuacji udałbym się tramwajem numer 45 ale ze względu na remont tramwaj 45 kursuje inną trasą. Niby można było podjechać trolejbusem ale kto by chciał stać w korku - piechotą w końcu szybciej. Dotarłem na przystanek 45 i o dziwo przyjechał on w miarę szybko i powoli tocząc się po powyginanych szynach dojechałem do celu. W międzyczasie odwiedziła wagon brygada kanarów, standard obsługi jak w Polsce (moja karta magnetyczna została sprawdzona optycznie za pomocą przenikliwego wzroku kanara i machnięcia ręką).
Z powrotem wróciłem kombinacją nogi plus metro. Na trolejbus B nie można było liczyć.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Front wschodni

Były plany by pojechać do USA - nawet wizę wyrobiono, były plany by pojechać do Niemiec i dokończyć dzieła zniszczenia zapoczęte w lutym - nawet Serbia się gdzieś tam przewijała. No i co wyszło? Lecę do Moskwy - stolicy największego państwa świata. Lot zapocząłem z nowego kiosku we Wrocławiu planowo o godzinie 6:20 lotem do Kopenhagi. W towarzystwie podstarzałych biznesmenów czyli tzw. kadry poleciałem liniami SAS. Linie SAS zaczynają zrzynać z Ryanaira i Wizzaira i za wszystkie posiłki na pokładzie samolotu sobie każe płacić. Nie wiem ile ale na pewno w euro i drogo. Godzinę po starcie wylądowaliśmy na lotnisku Kastrup w Kopenhadze i ponieważ miałem 3 godziny do następnego lotu to ulotniłem się z lotniska celem zapoznania się z najbliższą okolicą. A tam skandynawia czyli trzyosie i... solarisy i citaro. Jednym słowem zachodnioeuropejska nuuda z domieszką skandynawii. Jak to bywa w takich krajach wszystko jest nienagannie utrzymane, chodniki równe a trawniki przystrzyżone a życie na Kostropie toczy się powoli w rytm przełączających się świateł na skrzyżowaniu. Sielska dzielnica gdyby nie wszędobylski hałas lądujących i startujących samolotów. Po wykonaniu kółeczka i poczynienia paru fotografii wróciłem na lotnisko by ponownie przejść odprawę i oczekiwać na lot do Moskwy.
Przy oczekiwaniu na lot do Moskwy już od razu widać, że gęby z rysów znajome bo o ile Duńczycy wyglądali jak wyjęci z Gangu Olsena to pasażerowie lotu do Moskwy jak swoi ludzie. No i na tą drugą płeć też można było niepomarnować wzroku. W samolocie okazało się, że to byli Polacy - jacyś sportowcy czy coś. Pożytku z tego żadnego bo mruki z nich były i równie dobrze mógłbym sobie z Chińczykami pogadać. Planowo wylądowaliśmy w Moskwie na pięknym lotnisku, to znaczy takim jak wszędzie czyli szkło, stal, glazura i terakota. Na tym pięknym lotnisku musieliśmy przejść odprawę celno-paszportową. I wygląda to tak. Jest z dwanaście okienek razem, tylko nad ośmioma wisi napis: "Dla obywateli Rosji", nad kolejnymi dwoma "Dla obywateli Białorusi", nad jeszcze jednym "Business Klass" i zostaje jedno przed którym ustawia się kolejka pięć razy dłuższa niż do innych. No nic trzeba stać. Stoję i stoję - tak chwilę postałem i dostałem olśnienia: "Przecież to jest słowiański kraj i to w tej najweselszej postaci" i sru do okienka "biznesklasy". Pan spojrzał, podbił i dał papierek. I już byłem po drugiej stronie... a ci z zachodniej europy i tak tego nie zrozumieją.
Automat do biletów na AeroExpress

Po przejściu kontroli paszportowej musiałem odebrać jeszcze bagaż i kontrolę celną ale to poszło gładko. Później jeszcze wybierka pieniędzy z bankomatu i długa droga na areoexpress, który łączy lotnisko Szeremietiewo z dworcem Białoruskim. Na Szeremietiewie jest tak, że do autobusu masz z 20 - 30 metrów - przystanek jest zlokalizowany przed terminalem ale do areoexpresu to musisz przedreptać z pół kilometra, pojechać windą, pokonać sto zakrętów i przejść przez galerię handlową. No ale w skali kraju nie jest to dużo przecież. W międzyczasie można sobie kupić bilet w automacie - wyglądającym zachodnio ale funkcjonalność taka tutejsza. Integracja taryfowa to ciągle pieśń przyszłości.
O godzinie 17:00 wsiadłem to tego nowego Aeroexpresu i po 35 minutach wysiadłem na dworcu Białoruskim. A tam zaczęła się przygoda.
Początkowo miałem pojechać tramwajem ale wyszło tak, że wpadłem do stacji metra, kupiłem bilet i po minutowej jeździe schodami w dół byłem na peronie. A tam? A tam tyle narodu, że klękajcie! Mimo to zająłem miejsce w wagonie serii 081 i po pierdolnięciu drzwiami i nastawnikiem pędziliśmy do następnej stacji metra. Z metra udało się też wyjść (bez ruchomych schodów) i zameldować o 18:30 w hotelu. Po zrzuceniu bagaży udałem się na rekonesans... wyszło kółeczko liniami 14, 24 i 41. W międzyczasie kupiłem sobie miesięczny na transport naziemny. I to był błąd.

wtorek, 19 czerwca 2012

Last day


To już ostatni dzień, to znaczy ja bardzo bym tak chciał i robię wszystko aby tak było. Jednak wszystko jest przeciwko mnie - czyli ludzie i sprzęt. Arab mający za zadanie zarządzanie tym projektem ma generalnie wszystko w poważaniu poza tym, że chciałby wystawić fakturę i wypełnić plan sprzedaży na obecne pół roku. Problem w tym, że software nie za bardzo chce współpracować z innym softwarem i generalnie wszystko się pieprzy jak króliki na wiosnę bo ta wersja nie jest wspierana pomimo, że ktoś obiecał, że będzie a tamto nie działa tak ktoś inny znów informował. Po prostu "informatyczne bagno". Dzień zaczął się dosyć wcześnie - to znaczy w sumie nie wiadomo jak się zaczął bo zbudził mnie o trzeciej w nocy śpiew z nieopodal położonego meczetu. A żeby ich pokręciło ale jak już się obudziłem to naszedł mnie pomysł. Włączyłem lapcia i wdrożyłem, chociaż walka była wyrównana. Najpierw z wifi, później z VPN a na końcu z routingiem i nędznym transferem. O piątej trzydzieści zrobiłem i zaległem do dziewiątej. Później budzę się a tu nie ma słońca! Normalnie nie ma słońca - przez to temperatura spadła do jakichś 42 stopni i było całkiem znośnie. W pewnym momencie zerwał się wiatr i myślę sobie "chluśnie!" i wyrwało mi się "itsgonnarainmeeeen" - "4 U kidding? There is no rain here" - usłyszałem. No i deszczu nie było. Podobno zamiast deszczu mają tu burze piaskowe ale nie miałem okazji doświadczyć.
Psim swędem, w stylu "o tam! ptaszek" i w tym czasie restart systemu udało się przebrnąć przez testy i nie czekając na podziękowania oddaliłem się z firmy szybkim krokiem. Nie ma co kusić losu bo następnych kilka dni doprowadzi mnie tu do choroby psychicznej. Tym bardziej, że żadnych ikarusów nie udało mi się zaobserwować i dalej nie wiem nawet gdzie ich szukać. Misja wykonana i nie ma co przeciągać sprawy - mimo, że gdybym bardzo chciał mógłbym tu bąki zbijać do soboty.
W hotelu zamówiłem sobie transfer do lotniska - wliczony w cenę hotelu i znów mnie przewieźli tym autkiem co nie słychać w nim silnika. Bez sensu - ja jednak bym wolał ryczącą rabę wiadomo w jakiej konfiguracji.
Jaki ten kraj jest uroczy. Na lotnisku przeszedłem trzy kontrole przez bramki ale i tak bez problemu wniosłem na pokład 2 litrową koka kolę - pomimo, że w UE jest to nie do pomyślenia przy jednej kontroli. Przy kontroli paszportowej pan powiedział "bolanda? - i like your country. Footbal?". Nie wiem czy mu chodziło o stadiony czy naszych orłów ale przez grzeczność uśmiechnąłem się. Przecież nie powiem mu, że to wszystko to pic na wodę i igrzyska dla gawiedzi.

Obudzili mnie i punktualnie o 5:30 wylądowałem we Frankfurcie. Nie wiem co jest ale w dwie strony w samolocie leciała z nami gromada dzieci. Nie zdarzyło mi się to ani na lotach do Chin ani wewnątrz Europy a tutaj przedszkole. Jeden śpi, drugi gra a trzecie drze swojego kapcia. Mimowolnie i dobrowolnie zrzekłem się nawet poduszki dla jednego małego mając na uwadze, że lepiej niech śpi niż mi przeszkadza spać. Egoista pewnie ze mnie pełną gębą ale co tam. Siedzę teraz na lotnisku w Frankfurcie i czekam na lot do Monachium bo na bezpośredni do Wrocławia nie starczyło miejsc. No to to już wszystko w tej części. Ciekawe co będzie w następnej.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Kamień na kamieniu


Gdyby nie ropa to by tu kamień na kamieniu nie stał. Na każdym kroku widać dysonans pomiędzy zasobnością portfela a to co ja nazywam "kulturą techniczną". Istnieje powiedzenie - dać chłopu zegarek to będzie kłonicą nakręcał, które idealnie by tu pasowało bo wystarczy się rozejrzeć aby zobaczyć przyklejone na taśmę malarską szyby w autobusach, zdefektowane pojazdy stojące na ulicach czy otwarte klapy z tyłu silnika świadczące o zagotowaniu się pojazdu z powodu niesprawnego układu chłodzącego. Może i nie jest łatwo utrzymać tabor w gotowości (chociaż i tak łatwiej niż w takiej Finlandii) bo pył i wysokie temperatury ale minimum obsługi technicznej można by zapewnić. Na opony nie patrzyłem bo po co się denerwować. Podejrzewam, że jeden dzień temperatury około zera unieruchomiłby prawie wszystkie pudełka jakie tu mają niczym mróz solarisy w JGSP Novi Sad.
Styl i organizacja pracy tutaj przyprawia mnie o tzw "chujostrzał" i palpitację serca bo jakkolwiek tutejsza siła robocza wykonuje swoje prace oględnie mówiąc nie spiesząc się i z dużą dozą relaksu to ode mnie wymagało się sprężania jak w sprężarce od ikarusa co irytowało mnie dokumentnie. Chcieliście "wysokiej klasy" inżyniera z Polski to się macie go słuchać bo ja tu rządze a nie jakiś ciapaty z murzynem. Na początku nie docierało to ale w końcu musieli ulec mimo, że w było im krzywo w zupie jak cholera. Jak wiadomo alkohol tu jest surowo wzbroniony ale i tak wszyscy tu chodzą jak nagrzani - może to przez ten piasek i temperatury.
Taśma malarska dobra na wszystko

Na koniec o kobietach. Drogie żony - nawet po wysłaniu męża tu na długi okres czasu wasze małżeństwo jest zupełnie bezpieczne (relatywnie) bo jakkolwiek Kuwejt jest umiarkowanym krajem islamskim bo np. kobiety mogą prowadzić samochód to i tak wieje tu sandałem jeśli chodzi o te sprawy. Czasem się trafi na bezrybiu rak i ryba ale całe życie toczy się tu przez mężczyzn i wśród mężczyzn. Jeśli trafia się jakaś kobieta to oznacza, że jest to import z Indii, Filipin czy z innych stron świata i rzecz nie warta uwagi. Bo o ile w Chinach było jeszcze na czymś oko zawiesić to tutaj to święto lasu a o cycatych blondynkach rodem z "Bawarskich Przypadków" to w ogóle można zapomnieć.
Zatoka Perska w całej okazałości

niedziela, 17 czerwca 2012

Dwa słówka o układzie linii

Schemat ze strony firmy City Group
Dzisiaj dwa słówka o układzie linii i numeracji. Po Kuwejcie jeżdżą autobusy i tylko autobusy w numeracji zaczynającej się od okrągłej 11 i po 11 jest 12 i tak dalej. Nie dane mi było się dowiedzieć ile tych linii jest bo informacja pasażerska jest uboga cokolwiek. Jak już wspomniałem poprzednio mamy tu trzy firmy i jak zauważyłem ta sama cyferka ale z innej kompanii może oznaczać, że:
- autobus jedzie tą samą trasą
- autobus jedzie inną trasą
- autobus jedzie totalnie inną trasą
Dlatego dałem sobie spokój z rozgryzaniem tego. Wiem tylko, że większość tutejszych autobusów łączy pętle Sharq z pętlą Jleeb i jadą tamże różnymi trasami - często bardzo pokręconymi. Np. taka 16 stka to potrafi zawrócić kilka razy na swojej trasie a i tak to co zaobserwowałem w terenie nijak mi nie pasowało schematu ze strony citygroupa - ot zrelaksowane podejście do tematu.

sobota, 16 czerwca 2012

Pojeździlim

Garść biletów. Tutaj też kanarki przedzierają je przy kontroli.




W Kuwejcie "nie lubię poniedziałków" nabiera innego wymiaru ponieważ wolnymi dniami od pracy są piątek i sobota a w niedziele idziemy normalnie do pracy. Jednakże mi się trafiła niedziela 17 czerwca 2012 a to oznacza, że do pracy nie idziemy bo jest święto państwowe.
Te wolne dni zostały przeze mnie spożytkowane na poznanie uroków tutejszego miasta. Najpierw spróbowałem je przemierzyć pieszo ale 30 minut marszu w temperaturze 45 stopni to nie jest na moją kondycję - za dużo kebaba pewnie a za mało biegania.
I ponieważ nie udało się wypożyczyć samochodu (wszystko zajęte) to został mi jeno autobus. Kuwejcką komunikację autobusową obsługują trzy firmy:
KPTC - http://www.kptc.com.kw/
City Bus Group - http://www.citygroupco.com/
KGL - http://www.kgl.com/
Organizacja jako żywo przypomina mi Skopje w Macedoni gdzie też jest JGP i oboczności ale wspólnych cech jest więcej. Tak samo jak w Skopju KPTC jest trochę tańsze niż reszta (0,2KWD do 0,25KWD) i tak samo jak tam przystanek jest rzeczą umowną. Można wsiąść i wysiąść gdziekolwiek nas pan kierowca wpuści czy wypuści. A wypuści nas prawie wszędzie bo jest nagminne, że się jeździ z otwartymi drzwiami.
Przystanek w wersji de-luxe z wiatą. Próżno na nim szukać jakiegokolwiek rozkładu
Teraz o sposobie obsługi przystanków. Rozmyślając nad tą niewątpliwie ważną sprawą wymyśliłem klasyfikację sposobu obsługi przystanku:
sposób pierwszy - nazwijmy go zachodnioeuropejski - pojazd zatrzymuje się, kierujący czeka aż zwolni się blokada otwarcia drzwi i otwiera je. Czeka aż wszystkie dziadki wsiądą i wysiądą po czym zamyka drzwi i dalej czeka aż pasażerowie zajmą bezpieczne miejsca (np. babcie usiądą) oraz zwolni się blokada bo jak wiadomo z otwartymi drzwiami jeździć nie wolno i powoli rusza. Sposób ten jest praktykuje Andrzej (28) jeżdżący w piwnicy i mieszkający w StadtWerke Dachau (czy na odwrót).
sposób drugi - nazwijmy go wschodnioeuropejski - jest w sumie podobny do pierwszego z tym, że nie zawsze występuje blokada i nie zawsze czeka się na pasażera jak usiądzie. Bo i tak często nie ma gdzie usiąść a autobus to nie taksówka. Więc zamykamy drzwi i czekamy na blokadę lub nie i w drogę ale delikatnie.
sposób trzeci - można go nazwać bałkański ale też stosowany w Chinach i w Polsce. Otwieramy drzwi już przy prędkości 5km/h przy dojeżdżaniu do przystanku, pasażerowie wskakują i w palnik ruszamy zamykając drzwi. Kto się nie złapał ten leży. Można w tym wariancie podchodzić mniej lub bardziej rygorystycznie do lokalizacji przystanków i jak prawy pas jest zajęty to pasażera można wypuścić na pasie lewym lub gdziekolwiek.
sposób czwarty - zaobserwowany tutaj - gdy zbliża się przystanek to otwieramy drzwi przy prędkości handlowej czyli około 50km/h po czym hamujemy. Gdy pasażer stwierdzi, że już jest wystarczająco wolno to skacze. Jak już wyskoczy to dajemy w palnik i po chwili zamykamy lub nie drzwi. Często nawet zatrzymywać się nie trzeba. Ten sposób charakteryzuje się totalnym olewaniem miejsca wysiadki i wsiadki. Pełen relaks.
Poza przystankami kierowcy jeżdżą tu dynamicznie a nawet bardzo dynamicznie. Z lewego pasa na prawy, z prawego na lewy a w zakręt na pęłnym gazie. Kto się boi niech wyskoczy. Mi mahomet ukazał się tylko jak pewnym Yutongiem przekroczyliśmy 100km/h.
No to w drogę.

Kebap!

czwartek, 14 czerwca 2012

Arabska pracowitość

Ot przystanek

To jest w sumie fajny kraj. Taki z dużymi możliwościami jak Polska.

Dzisiaj odwiedziłem market. Taki normalny - z wózkami, kasami i produktami jak to moja żoncia mawia. Spodziewałem się tam cenowej masakry ale zostałem mile zaskoczony. Chleb 200 lisów czyli 2,5 PLN - coca-cola litrowa to jakieś 3PLN. Da się generalnie przeżyć ale najfajniejsza jest obsługa tego przybytku. U nas w takim Lidlu to mamy jednego ciecia-emeryta od porządku, parę kasjerek wywalających towar i kierownika-pierdolnika. Koniec, szlus i amenus.
Natomiast tutaj jest jakiś gościu, który cię ogląda przy wejściu, co alejkę stoi inny gościu ale najlepsze jest przy kasie bo tam przy każdej kasie stoją trzy osoby. Jedna kasuje, druga patrzy na tą pierwszą a trzecie pakuje ci zakupy do torby. Jeśli mielibyśmy mistrzostwa d/s uktrytego bezrobocia to Kuwejt byłby w czołówce co było już widać przy wydawaniu wiz gdzie siedziała gromada ludzi od tego co załatwia w Europie jedna lub maksymalnie dwie osoby.
W firmie, hotelu i gdziekolwiek jest podobnie aż dziw, że nie ma w autobusie konduktorów.

środa, 13 czerwca 2012

Przełom nad Zatoką Perską

Lekko zdewastowany przystanek
W naszym kraju jest tak, ze jak wchodzisz do pomieszczenia to najczęściej ściągasz czy to kurtkę czy to inną kapotę. W kuwejcie jest odwrotnie - po polu/dworzu łazisz na krótki rękaw ale jak przychodzisz do roboty gdzie musisz ganiać do serwerowni z 15 stopniami na pokładzie to się ubierasz. Notabene fajna różnica - 40-15=25 stopni.
Dzisiaj był wielki dzień bo udało mi się przełamać i wsiadłem do tej chińszczyzny. Jakoś nawet do dziurawej skody 9tr w Cziaturze było mi się łatwiej przełamać niż do tego co tutaj jest. Może dlatego, że ona bardziej swojska jakaś jednak była? No i na pewno niebagatelne znaczenie mają w tym przełamywaniu prędkości rozwijane przez pojazdy: Skoda w Cziaturze: 10-20km/h a Yutong w Kuwejcie lekko powyżej pięćdziesiątki.
Tak na marginesie. Wydaje się, że tam gdzie jest biednie to musi być syf a tam gdzie jest bogato jest najczęściej ładnie. Tymczasem w Kuwejcie bogactwo wylewa się na ulice w postaci luksusowych aut i wysokich wieżowców ale jakoś nie przekłada się to ani na porządek ani na czystość na ulicach. Standardem jest rozgrzebany chodnik lub rozgrzebana budowa. Nie jest ważne, że to jest w środku miasta. Ot taka refleksja.

Dobra, teraz o autobusach. Za przejazd płacimy gotówką u kierowcy i przejazd kosztuje 1/4 dinara czyli jakieś 3PLN na nasze. Można nabyć jakieś karty zbliżeniowe i abonamentowe ale jak to działa to nie wiem bo nie widziałem w akcji. Domeną tutejszej cywilizacji jest kupowanie czegoś i później nie korzystanie z tego. Na przykład w firmie na każdym piętrze siedzi ochroniarz, przejścia są wyposażone w bramki na odciski palców i karty zbliżeniowe ale co z tego jak drzwi są otwarte a ochroniarz jeszcze ci je otworzy jak są zamknięte. Tutaj to jest po prostu standard.
Bilet autobusowy z kasy

No znów odbiegłem od tych autobusów. W autobusach używają skrzyń automatycznych w przeciwieństwie do manualnych chińczyków. W autobusach panuje brud (patrz akapit wyżej) a za informację pasażerską często służy kartka papieru A4 na szybie.
Reklama zachęcająca do kupienia biletów abonamentowych.
Informacja pasażerska na pojeżdzie

Informacja przystankowa
Plusem tutejszego zbiorkomu są małe napełnienia ale przy takim standardzie usług i takiej informacji pasażerskiej (połap się gdzie co jeździ) to nie jest dziwne.

wtorek, 12 czerwca 2012

Żar

Na pewno każdy z was jechał kiedyś samochodem, który stał przez długi okres czasu na słońcu. Wsiadamy do takiego pojazdu i czujemy ten żar ale zaraz otwieramy okna, drzwi i wietrzymy lub włączamy klimatyzację jak ktoś ma ale na początku i tak jest ten żar. Tutaj właśnie jest taki żar z tym, że nie ma go jak wywietrzyć bo tu jest to 41 stopni powyżej zera. W Finlandii to budują sauny by się tak posmażyć a tutaj nic nie trza robić, żar z nieba leje się gratis i trzeba chłodzić.

Przy śniadaniu dowiedziałem się poprzez wyglądanie przez okno, że pod moim hotelem jest dworzec autobusowy co ucieszyło mnie niezmiernie. Teraz przy wcinaniu jajecznicy mogę pooglądać na podjeżdżające Yutongi, Daewoo i inną chińszczyznę. Bo o ile jeszcze w środkowej Europie bardzo jest żywa pamięć o pewnej węgierskiej marce autobusów i o tym, że do Kuwejtu swego czasu trafiło trochę produktów tej fabryki to samych produktów ikarusa nie udało mi się zaobserwować. Na ulicach wśród autobusów króluje dalekowschodnia egzotyka.
Taken from transport.wroc.bizTaken from transport.wroc.bizTaken from transport.wroc.bizTaken from transport.wroc.biz
Jednak pomimo bliskości dworca autobusowego nie zdecydowałem się na podróż autobusem tego dnia ponieważ umówiłem się wcześniej z lokalsem by mnie podwiózł do celu podróży. Umówiłem się z nim na dziewiątą i punkt 10:30 Fahid przyjechał po mnie autem - a jakże klimatyzowanym i pojechaliśmy ogarniać technologie w służbie ludzkości.
Po skończonej pracy zostałem odwieziony do hotelu i w sumie na tym zakończyłem dzień.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

دولة الكويت‎

No dzisiaj jest okazja by napisać dalszą cześć bloga. Udało mi się rozdziewiczyć to znaczy się przejechać autobusem w całkiem innej części świata a mianowicie w Kuwejcie.
Dojazd do Kuwejtu z naszego wesołego kraju nie jest trudny. Wystarczy naodkładać jakieś 4kPLN na przelot i polecieć najpierw do Frankfurtu a później już do Kuwejtu. Całość zajmuje mniej więcej tyle co przejazd do kultowego dla miłośników kolei Zwierzyńca czy Zagórza ale cena jest inna no i otoczenie po wylądowaniu jakby mniej znajome.
Poza tym, że do Kuwejtu trzeba dolecieć lub dojechać to aby się dostać do wnętrza tego kraju potrzebna jest wiza. Ten poważny dokument można otrzymać na lotnisku za jedyne 3 kuwejckie dinary, które w odróżnieniu od znanych i lubianych dinarów z Serbii kosztują jedyne 12PLN za sztukę. Te 3 KWD trzeba wrzucić do automatu analogicznego do zachodnioeuropejskich automatów z prezerwatywami i po chwili wypada znaczek i z kolei z tym znaczkiem trzeba się udać do pana urzędnika numer jeden który nam wyda taki numerek, który z kolei jest analogiczny do numerków wydawanych u nas w urzędach czy na fińskiej stacji kolejowej.
Po otrzymaniu numerka wypełniamy kwit i czekamy na swoją kolej ale uważnie bo numerki przelatują jak kadry w pokręconym teledysku i jak w ciągu 10 sekund nie dobiegniesz to numerek przelatuje. W moim przypadku w ogóle to system zawiódł i pomimo wyświetlenia mojego 0008 i okienka 3 - okienko było zajęte jakimś innym nieszczęśnikiem.
Nieszczęśnik został załatwiony i nastała moja kolej. Pan spojrzał fachowym okiem i pyta się skąd jestem. "Polska, Poland" rzekłem - "Holland?" - usłyszałem, standard. Po ustaleniu tej jakże ważnej okoliczności pan położył mój paszport na biurko i rozpoczął dyskusję ze swoim kolegą. Wiadomo, poważna decyzja jaką niewątpliwie jest wjazd do Kuwejtu musi nabrać odpowiedniej mocy. Po paru minutach rozmowy paszport powędrował do nasŧępnego funkcjonariusza, gdzie ponownie nabierał mocy urzędowej. Po chwili pan numer dwa zapytał: "Imię" - rzekłem, "Nazwisko" - rzekłem: Szmczszn... "what?" - czyli również standard. Po tej miłej wymianie zdań dostałem wielkiego kwita z wszelkimi danymi i z poleceniem trzymania go aż do wyjazdu oraz udałem się przez bramki po odbiór bagażu, gdzie ponownie zostałem skontrolowany przez miłą panią w mundurku. Arabowie to mistrzowie ukrytego bezrobocia ale o tym w następnych odcinkach.
Po wyjściu z lotniska czekała na mnie niespodzianka - a mianowicie pan z hotelu, który zawołał innego pana, który odwiózł mnie z lotniska do hotelu autkiem klasy - delikatnie mówiąc wyższej. I tak sie zakończył dzień...

środa, 29 lutego 2012

Zjazd do zajezdni

Czas wracać do domu. Teraz już na dłużej.
Pracę skończyłem o godzinie szóstej rano. Poszedłem na śniadanie i udałem się na pociąg i wybrałem ten co najdłużej jedzie a całą podróż zalegałem śpiąc. Nie pospałem zbyt długo bo to jedyne 170 kilometrów i nawet jadąc regionalem to tylko dwie godziny zalegania. Gdybym jechał naszymi kolejami to bym się pewnie wyspał dłużej.
Znajoma Finka po spytaniu przez mnie kogo wy tak nie lubicie jak my Niemców odpowiedziała: Szwedów. I tu pojawia się różnica bo jakkolwiek my swoich Niemców ku chwale ojczyzny wykopaliśmy za Odrę dość sumiennie to w Finlandii Szwedzi ciągle są. Widać to w dwujęzycznych napisach w Helsinkach i innych miejscowościach wybrzeża. I tak Tikkurila to Dickursby, Kappyla to Kottby i tak dalej. Dwujęzyczne napisy są również obecne w zbiorkomie w przeciwieństwie do takiego Cottbus gdzie co prawda ulice mają dwujęzyczne nazwy ale w komunikacji miejskiej zostają tylko te od germańskich oprawców. 
Poniżej załączam standardowy schemat sieci z Helsinek:
Po opuszczeniu pociągu skierowałem się do autobusu 61 i dokonałem podróży na lotnisko gdzie dokonałem oględzin terminala i stwierdziłem, że oni budują tam kolej na lotnisko i już w 2014 będę mógł na lotnisko w Vancie dojechać pociągiem. 
Tak jest. Obecnie lotnisko w Helsinkach... wróć w Wancie opiera się na transporcie samochodowym i autobusowym. Przypomnę tylko, że rocznie przewija się tutaj 12 milionów pasażerów. We Wrocławiu odprawia się pasażerów niecałe 2 miliony a sprawa kolejki na nowy terminal urosła do rangi największej afery politycznej na Dolnym Śląsku. Taka nasza megalomania a na kolej lotniskową to my jeszcze mamy czas.
Punktualnie o 11:20 odleciałem z Finlandii do ciepłych krajów...

Koniec.
Podziękowania dla tych co dotrwali do końca.

poniedziałek, 27 lutego 2012

Mróz ale bez opadów śniegu

Do Finlandii powrócił mróz, ku mojemu szczęściu i pewnie obojętności tutejszych mieszkańców. Prawie wolny poniedziałek wykorzystałem na doliczanie rzeczy niezaliczonych czyli znów była okazja do poślizgania się trzyosiami jako pasażer.
Wnętrze autobusu Volvo 8900

Ślizgiem panie!

Przy okazji ślizgania się miałem okazję do przyglądnięcia się pracy kierowców. Z moich dość mało skrupulatnych obserwacji wygląda na to, że o ile wozy mają w miare stałe przydziały, szczególnie na takich efemerycznych zadaniach jak K26 to kierowcy skaczą po autobusach jak pchły po psie. Wymiana prowadzących odbywa się na przystanku Keskustori czyli po naszemu Centrum i centrum jak to centum to oznacza, że zawija tam większość linii kręcących się po mieście. Trzeba powiedzieć, że Tampere to nie jest Dachau gdzie wszystko się zbiega wokół dworca i tak dworzec kolejowy żyje sobie własnym życiem, ichniejsze autobusy liniowe i dalekobieżne startują z dworca autobusowego, który nie znajduje się koło dworca kolejowego a głównym węzłem komunikacji miejskiej jest Keskustori, które nie znajduje się ani koło dworca kolejowego ani koło dworca autobusowego. No to tak jak u nas.
Wracając do wymiany, zajmuje ona kilka chwil i odbywa się często w trakcie kursu a schemat postępowania jest następujący:

  1. wydruk z kasy
  2. waliza z monetami
  3. kurtka
  4. ewakuacja
Następny kierowca robi to samo tylko, że bez wydruku z kasy i od tyłu.
Jeśli chodzi o styl jeżdżenia tutejszych drajwerów to widać, że śnieg to oni widzą nie pierwszy raz w życiu. Nie zarywają bez potrzeby ale jeżdżą dynamicznie i szybko. Większość z nich preferuje pozycję w stylu "nie oddam wam swojej kasy fiskalnej" - zainteresowani wiedzą o co chodzi.


PS. Przebieg linii autobusowych można znaleźć na stronie: http://linjakartta.tampere.fi/ ale nie są to wszystkie linie, które kursują w tutejszej aglomeracji.

czwartek, 23 lutego 2012

Odwilż

Do Tampere znów zawitała odwilż. Znak, że już za dwa miesiące będzie wiosna jak to mawiają Finowie. Ja taką wiosnę to wiadomo gdzie mam tak jak to co tu się dzieje.
Nie integruję się kompletnie z mieszkańcami tutejszego kraju. Powodami takiego stanu rzeczy są: a) bariera językowa, b) małomówność Finów, c) brak zainteresowania z mojej strony. Nie interesuje mnie fińska kultura, muzyka i styl życia. Po prostu staram się przewalczyć to co mam tu do zrobienia i zmyć się jak najprędzej a tym obcokrajowca gąbki to nie dla mnie w Finlandii.
Tymczasem fińska muza dopadła mnie zupełnie nieświadomie przy przewalaniu youtuba w poszukiwaniu jakiejś muzyki do słuchania. Trafiłem na takich miłych uchu rzeźników z Rotten Sound:

Tak sobie słuchałem, słuchałem i postanowiłem coś poguglać o nich i co? Okazało się, że są z tego wesołego kraju muminków i świętego mikołaja. No cóż, ja ich posłuchałem bo mi się spodobali a nie z powodu tego, że jakiś gostek zbudował w tym kraju ikarusa czy działał w nim Adolf*


*Adolf Gustaw oczywiście. ;)


wtorek, 21 lutego 2012

Uwaga na sople

Odwilż, którą zobaczyłem w Helsinkach dotarła i tutaj. Zamiast białej poduchy mamy chlapę i syf. Wszystko jest tak brudne, że redaktor Harłukowicz by się pewnie wybrudził.
Należy pamiętać, że Finlandia to kraj jezior.
Dzień jak codzień, na rano do pracy a po pracy rekonesans. Wiele rzeczy można mówić o Finlandii, że zimno, że drogo, że pusto i za wyjątkiem drewna i śniegu nie ma niczego do zaoferowania ale nie można odmówić Finlandii uroku. Przepiękna przyroda, która może ująć nawet takiego technokratę jak mnie i przede wszystkim urocza architektura. Nie wiem jak oni to robią ale cały ich kraj wygląda jak nowe mebelki z ikei i niezależnie od tego czy to jest drewniany domek z początku wieku czy nowoczesne budownictwo jeszcze świeżym tynkiem pachnące. Obeznany człowiek w stylach i kierunkach budowania by pewnie znalazł dużo mądrych słów na opisanie piękna fińskich budowli ale ja napiszę tylko, że mi się one bardzo podobają. I podoba mi się jeszcze jedna rzecz, nawet nowe tutejsze osiedla stanowią zamkniętą i zorganizowaną całość uwzględniającą różne potrzeby mieszkańców czyli od parkingów do placu zabaw a miejsca takie jak międzyblokowe bagno (mieszkańcy Poleskiej wiedzą o co chodzi) się tu prawie nie zdarzają.
Dwa pojazdy marki volvo na tle ceglastej zabudowy. 

Drewniane domy w Helsińskiej dzielnicy Kappi

Nowo budowany blok w Tampere

Bywsze tereny portowe w Helsinkach są odzyskiwane i przebudowywane na dzielnice mieszkaniowe

Fiński panelak o niewyszukanej jak na ten kraj fasadzie

Wydaje mi się, że dbanie o przestrzeń publiczną jest jakimś miernikiem stopy życiowej i ucywilizowania danego społeczeństwa a Finlandia pod tym względem naprawdę błyszczy. To co tu zaprezentowałem to ledwie niereprezantatywny kawałek bo temat jest obszerny na kolejny blog.

poniedziałek, 20 lutego 2012

We are landing at HelZinki po raz drugi


"We are landing at HelZinki" jakby to powiedział pilot samolotu lufthansy lądujac na lotnisku w Waancie. Ponieważ mam dzień wolny to wybrałem się do tych HelZinek bo to urocze miasto. W ogóle cała Finlandia jest urocza, czy to zimą czy latem. Brak obdrapanych budynków, klocków z dachbudu i wszechobecnym polskich krzaczorów. Wszystko ładne, przestrzeń zagospodarowana i do tego czysto. Czysty i nowy był też pociąg, którym się do tych HelZinek dostałem. Co prawda 10 minut opóźniony ale przy 30 cm śniegu i zimie w pełni można wybaczyć.
Automat biletowy na dworcu w Helsinkach. Szkoda, że niedziałający

Drogowskaz do BOKu HKL. 

Drogowskazy do metra i tramwaju na dworcu kolejowym w Helsinkach


Zdobyczne informacje z BOKu HKL czyli cegły i mapy

Plan na Helsinki był taki: tramwaj 1A, metro i autobus. Udało się zrealizować tylko tylko tą pierwszą część. Oczywiście po wyjściu z pociągu zgubiłem się szukając jakiegoś tutejszego Kundencenter pomimo tego, że cztery lata temu w nim byłem. U nas w Norymberdze to po wyjściu z pociągu wpadłem na automat biletowy ale tutaj automatów biletowych brak (ani w pojazdach ani na przystankach). W końcu znalazłem najpierw drogowskaz do niego a później sam punkt ukryty gdzieś pod schodami do metra. We Wrocławiu gdybym miał szukać wielko brzmiącego BOKu MPK to chyba bym się pochlastał. Na Prusa? Dla kogo? Dla wiewiórek? W ogóle derekcja mogłaby się wynieść z tego budynku gdzieś na zajezdnie w celu cięcia kosztów bo to ani blisko ani po drodze. W punkcie HKL kupiłem bilet 24h i zaopatrzyłem się w makulaturę, czyli cegły i plan sieci. Czyli w zasadzie wszystko co jest potrzebne takiemu gościowi jak ja. Jakkolwiek cztery lata temu jako bilet dwudziestoczterogodzinny dostałem plastik to w tym roku dostałem tekturkie. Pani przy sprzedaży wyjaśniła mi jak przekasować ten bilet i po zapłacie siedmiu jurków (zdzierstwo) mogłem już się delektować posiadaniem tej tekturki.
Tekturka, czyli bilet dwudziestoczterogodzinny w całej okazałości

Wyszedłem z dworca, zobaczyłem tramwaja, zasiadłem w nim i próbowałem zgodnie z instrukcją usłyszaną w okienku przekasować ten bilet czyli wepchnąć i nacisnąć zero. Nie wiem czemu zero... a dlaczego nie 1, 2 lub 4, które też widniały na rzeczonym kasowniku. Pomęczyłem się i machnąłem ręką bo próby zakończyły się niepowodzeniem. Może gdybym miał młotek to by mi poszło łatwiej ale młotka nie miałem a tekturka jeszcze trochę by utknęła na amen w tej piekielnej maszynerii. No i sobie tak jeździłem po tych HelZinkach najpierw 7A, później 1 do pętli używanej tylko w dni robocze, następnie przejście przez las na ósemkę po to by zaliczyć dwuprzystankowy nowy odcinek linii osiem (czyli o jeden mniej niż linia na Gaj).
Szatański kasownik

Dzisiejszy kształt sieci tramwajowej w Helsinkach wynika głównie z faktu, że w roku 1960 postanowiono nie rozwijać tego środka transportu tutaj oraz zaplanowano w okolicy roku 2000 w ogóle zlikwidować te przecinaki. Te dalekosiężne plany nie zostały zrealizowane bo już w 1976 roku zmienił się trend i zakupiono nowe tramwaje, jednakże miasto w tym czasie "rozlało się" a sieć tramwajowa została prawie taka jaka jest co sprawia, że obsługuje ona tylko centralną część Helsinek. Tym sposobem tramwaje tutaj nie stanowią jakiegoś ważnego środka transportu, tak w zasadzie to można by je spokojnie przedublować autobusami (i tak się tu dzieje) i wyciąc ale jednego im nie można odmówić. Tramwaje w Helsinkach są urocze, te niewydzielone torowiska w wąskich ulicach, spadki, wzniesienia, wicie się pomiędzy gęstą zabudową - to wszystko powoduje, że mają one "klimat".
Tablica informacyjna przed dworcem kolejowym w Helsinkach

Odjazdy i przyjazdy pociągów w Helsinkach

Dynamiczna informacja pasażerska w wersji mini i nie do końca sensownym komunikatem

Tyle dzieli tramwaj w Helsinkach od krawędzi peronu

Słupek przystankowy

Analogicznie jak w naszych urzędach w fińskich kolejach trzeba najpierw pobrać numerek

No chyba, że lubimy interakcje z bezdusznymi automatami

I poraz kolejny ten klimat "mnie wziął" i cały dzień zamiast zrealizować swój plan jeżdziłem tramwajami. Najpierw 7A, później 1, później 8 gdzie zauważyłem, że szykowane jest następne przedłużenie sieci a na końcu czwórka i trójka. Metro musi jeszcze poczekać.
Do Tampere wróciłem IC za jedyne 30 euro od głowy. Ech te ceny.